Pierwszy raz miało miejsce wyjście klubowe do Opery Krakowskiej. Doświadczenie ciekawe dla samej możliwości stwierdzenia, czy się polubi taka formę sztuki czy nie. Opara zaskoczyła mnie wielością postaci na scenie i dynamiką akcji, momentami trudno było się skupić na ruchu postaci i treści libretta wyświetlanego nad orkiestrą , a pod samą sceną. Historia opowiedziana przez śpiewaków zaskakiwała i rozbawiała, sądząc po reakcjach widowni, nie tylko mnie. Oszałamiała różnorodność kostiumów od robotniczych kombinezonów z epoki socrealizmu, do wybujałych kobiecych sukien inspirowanych latami 50-tymi. Po tym doświadczeniu zniknęło moje wyobrażenie opery, jako nudnego, przesadzonego w ekspresji, nadętego śpiewania, a powstało wrażenie przedstawienia lekkiego, humorystycznego, interesującego dla samej choćby scenografii („czy żywą kozę można nazwać rekwizytem?”). Utwór „komiczny” okazał się dla mnie najbardziej trafiony na początek. Dodatkową atrakcją był sam budynek opery. Połączenie nowoczesnej architektury i czerwonych dywanów daje wrażenie ekskluzywności, adekwatne zresztą do cen biletów, a przeszklone balustrady na balkonach i futurystyczna winda kojarzą się z zawieszonymi w powietrzu platformami z „Gwiezdnych wojen”. Po tym doświadczeniu mówię TAK dla opery i mam chęć na więcej. (M.)